Złam społeczność, a zatrzymasz rebelię, albo o budowaniu tu i teraz niezłomnych wspólnot z przyszłości

Natalia Sarata | RegenerAkcja
13 min readJun 21, 2020
Foto: Hudson Hintze dla serwisu Unsplash

Podobnie jak dla społeczności, na rzecz których działamy, czasy dla aktywistek i aktywistów praw człowieka są niesłychanie trudne. Z roku na rok, a ostatnio właściwie z dnia na dzień coraz intensywniej słyszymy nadawaną przez polityków pogardę i podżeganie do wykluczania mniejszościowych grup, negowanie ich praw i człowieczeństwa: uchodźczyń i uchodźców, osób LGBTQ, osób z niepełnosprawnościami, kobiet. Podobnie rośnie agresja wobec aktywistek i aktywistów klimatycznych, coraz częściej także wobec obrończyń i obrońców praw zwierząt. Jak się mamy jako aktywistyczne społeczności?

Słyszymy od osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie, że my, nasi bliscy i społeczności, dla których działamy, to zaraza, że przenoszą / przenosimy choroby, że nie jesteśmy ludźmi, nie jesteśmy normalni, że jesteśmy agentami i agentkami mrocznych, zagranicznych sił, że jesteśmy zboczeńcami, terrorystami — reprezentujemy zagrożenie. Słyszymy, że prawa człowieka, których bronimy w różnych odsłonach, to tylko przykrywka dla niebezpiecznych „ideologii”, a może i „spisków”. Mający pełnię władzy politycy i dysponujący rządem dusz przywódcy religijni cynicznie nadają pogardę, ich zwolennicy, straszeni i manipulowani, coraz częściej podejmują to słowo, wcielając je i działając za jego przewodem. Aktywistki klimatyczne są molestowane na wiecach wyborczych, osoby LGBT napadane na ulicy, mowa nienawiści z internetu i programów wyborczych ucieleśnia się coraz intensywniej.

Jednocześnie, z różnych zresztą stron słyszymy, że robimy za mało (za mało dialogu, za mało rozmawiamy, za mało oczekujemy), że trzeba więcej (rozliczać polityków, zaznaczać temat, pisać, działać, wspierać, oczekiwać), albo mniej (rozgłosu, awantur, rozliczania polityków, monotematycznej koncentracji na temacie, oczekiwań), że głośniej (domagać się sprawiedliwości i respektowania prawa, komunikować oczekiwania) albo po cichu (nie odzywać się, nie wprowadzać fermentu, nie pieniaczyć, nie domagać się, obniżyć poprzeczkę oczekiwań). Od siebie nawzajem, od sojuszników i sojuszniczek słyszymy, że nie ta strategia, że nie pora na jedne, bo pora na inne działania. Że są sprawy pierwszorzędne i drugorzędne, a jedne sprawy są pilniejsze, niż inne. Na przykład prawa człowieka są mniej pilne niż ratowanie demokracji. Czy serio jeszcze musimy tłumaczyć, że prawa człowieka to fundamentalna część demokracji?

Pandemia nie pomaga (mówiąc eufemistycznie), zwielokrotniając potrzeby i problemy, podnosząc poziom ogólnospołecznej i indywidualnej frustracji, stresu, niepewności i zdenerwowania, krytycznej materialnie sytuacji. Nieradzenie sobie rządzących z pandemią, brak stanowczych, jasnych, przejrzystych, ogólnie obowiązujących wytycznych — dolewa oliwy do ognia, zamiast wyciszać i łagodzić nastroje. Łagodzenie zresztą nie jest w interesie tych, którzy podsycają pożary: wielkim wyzwaniem jest zaogniający dyskusje i trzymający nas w wiecznym alercie, trwający od wielu lat i nieustający czas przedwyborczy. Destrukcyjne są działania polityków starających się także obecnie, teraz wygrywać własne interesy na wykluczaniu społecznych „innych”, osób LGBTQ+: lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transpłciowych, queerowych i innych. W sposób niemożliwy do odwołania dzieląc wspólnotę, wskazując „obcych”, wytwarzając nas jako wroga.

Opór systemu odciska się w naszych ciałach

Aktywiści i aktywistki praw człowieka, często same wywodzące się z mniejszości — wypalamy się na potęgę. Osobiste koszty zaangażowania społecznego są znaczące w każdej możliwej do wyróżnienia grupie działaczek i działaczy, ale grupa aktywistek i aktywistów antyprzemocowych i antydyskryminacyjnych, osoby działające w grupach równościowych, doświadczają na samych sobie zwielokrotnionych skutków tej samej przemocy i dyskryminacji, których likwidację stawiają sobie za cel. Badania wskazują, że tzw. społeczne grupy niskiego statusu silnie doświadczają stresu mniejszościowego, PTSD, mowy nienawiści, ataków fizycznych. Jest to także doświadczenie działaczy i działaczek z tych grup, którzy częściej od społeczników i społeczniczek niezwiązanych z mniejszościowymi celami, spotykają się z napiętnowaniem i przekraczaniem ich granic — nawet obecnie, gdy organizacje społeczne nie mają en masse dobrej prasy.

Działania na rzecz równości, przeciwdziałanie przemocy i walka o prawa grup mniejszościowych, grup w tej rzeczywistości społecznej znajdujących się „poza centrum”, marginalizowanych lub aktywnie wykluczanych ze wspólnoty, z grona „swoich” — osób LGBTQ, osób z niepełnosprawnościami, uchodźców i uchodźczyń, osób o kolorze skóry innym niż biały, kobiet, mniejszościowych grup narodowych, osób w kryzysie bezdomności i tych w trudnej sytuacji bytowej, ale także walka o prawa zwierząt i powstrzymanie katastrofy klimatycznej — są ogromnie kosztowne. To skutki systemowej opresji, które manifestują się w naszych ciałach. To narzędzie i skutek działania backlashu, czyli oporu wielkich struktur społecznych przed zmianą. Struktur opartych o uprzedzenia, dyskryminację, wyzysk i przemoc (i często po prostu na nich budowanych).

Foto: Joshua Hoehne dla serwisu Unsplash

Opór tych struktur odbija się na naszych ciałach, emocjach, w naszych możliwościach poznawczych, w relacjach, w poczuciu sensu i nadziei, zaufania do siebie i siebie nawzajem. Skutki tego oporu widać w naszej codzienności i w całych aktywistycznych społecznościach. Wyczerpywanie nas walką to sposób systemu opresji na utrzymanie status quo. Nasze wyczerpanie to narzędzie powstrzymywania przez system tej zmiany, która nam leży na sercu. A my wciąż zatrzymujemy oddech, wytężamy siły, żeby wykrzesać z siebie jeszcze więcej i jeszcze, z zaciśniętymi zębami, bez oglądania się na siebie i na stan naszej wspólnoty, do ściany, bez końca. W kulturze aktywistycznej to właśnie odpoczywanie jest na marginesie, „poza centrum” — jest tabu. To samo odpoczywanie i wzajemna troska, które są narzędziem radykalnego oporu, radykalnego odbudowywania tej energii, tych grup, tych ciał, na które ma nie być miejsca w tej rzeczywistości.

Wypalają się, wypalamy się…

To sprawia, że wypalają się aktywiści i aktywistki organizacji i grup LGBTQ+. Starając się regularnie prowadzić swoje działania edukacyjne, próbując osiągnąć minimum zrozumienia u decydentów i społeczeństwa dla postulatów tej społeczności, wspierając osoby doświadczające homofobicznej przemocy i pogardy, sami i same zmagają się jednocześnie z hejtem i mową nienawiści w internecie i ze strony polityków, walczą z próbami infiltracji przez publiczne media i doświadczają werbalnych i fizycznych ataków za to kim są / kim jesteśmy, w realu, jako „neobolszewicka ideologia”.

Również wewnątrz ruchów obywatelskich działaczki i działacze LGBTQ bywają (bywali?) niemile widziani, np. gdy rozwijają tęczową flagę podczas prodemokratycznej demonstracji i spotykają się z zarzutami o „szkodzenie sprawie”, z zobowiązaniem do opuszczenia zgromadzenia, a w kampanii wyborczej, do „niemówienia ciągle o LGBT, skoro najpierw musimy wywalczyć demokrację”. Tak jakby nie było dla nas miejsca w tej wizji demokracji, w tej wspólnocie. Jakby demokracja mogła być budowana na wykluczeniu i milczeniu w obliczu mowy nienawiści wobec mniejszości.

Wypalają się działaczki feministyczne, których zaangażowanie używane jest nie od dziś przez polityków jako paliwo walki partyjnej — w ciągu ostatnich lat kiedy tylko w polityce partyjnej trzeba coś „przykryć”, zaczynają się „dyskusje” wokół praw reprodukcyjnych kobiet. W ich obliczu mamy zmobilizować i napędzić do działania nie tylko siebie, ale rzesze kobiet, po raz kolejny, reaktywnie, często w poczuciu bezsensowności i jednocześnie w przekonaniu o konieczności jeszcze jednego zrywu.

Wypalają się aktywistki i aktywiści o alternatywnej motoryce i sensoryce, czyli działacze i działaczki z niepełnosprawnościami, które powszechnie, także w społecznościach aktywistycznych i sektorze organizacji pozarządowych borykają się ze stereotypami dotyczącymi swojej grupy. Dodatkowo zmagają się z koniecznością operowania w systemie, który w ogóle nie przewiduje ich obecności i sposobów funkcjonowania w świecie (tego, że nie wszyscy mogą stawić się osobiście, tego, że nie wszyscy ludzie są widzący, tego, że wciąż nie wszystko można załatwić online, a już na pewno nie w urzędach). W świecie, który został zaprojektowany nie dla nich — o tym świetnie napisała już aktywistka i performerka Katarzyna Żeglicka w tekście „Wyczerpane aktywistki, wypaleni działacze. Strefa wypalenia kobiet z niepełnosprawnościami”. Katarzyno, bardzo Ci dziękuję za podzielenie się tą refleksją i Twoją nieustającą pracę edukacyjną, także na moją rzecz jako osoby „sprawnej”.

Wypalają się aktywiści i aktywistki klimatyczne, obrończynie i obrońcy przyrody, działacze anarchistyczni, działaczki antyfaszystowskie, antyrasistowskie, aktywistki działające na rzecz uchodźców, doświadczające przemocy policji, inwigilacji i nękania przez służby, represji, aresztowań, zagrożone przemocą służb czy ochroniarzy podczas stawiania biernego oporu w obronie przyrody czy broniąc lokatorów i lokatorek przed ewikcjami, narażone na nadużycia władzy w postępowaniach sądowych.

Wypalają się aktywiści na rzecz praw zwierząt, świadkując konsekwencjom drastycznych zaniedbań i przemocy człowieka wobec nich, starając się powstrzymać chów przemysłowy czy opiekując się zwierzętami porzuconymi przez człowieka i świadkując ich cierpieniu.

Wypalają się… (sam/a dopisz swój ciąg dalszy).

Wypalenie reprezentacją

Te z nas i ci z nas, którzy jesteśmy działacz/kami i należymy jednocześnie do grup mniejszościowych, działaczki-lesbijki, aktywiści-migranci, społeczniczki z niepełnosprawnościami, trans-działacze, aktywistki-uchodźczynie etc. — bardzo intensywnie pracujemy w aktywizmie własną tożsamością, żeby dostać się do uszu i uruchomić empatię większości. Ponosimy koszt bycia nieustannie w alercie i gotowości do obrony praw mniejszości, jednocześnie z tych mniejszości osobiście się wywodząc. U osób sojuszniczych uprzedzenia nie atakują podstaw ich tożsamości, u osób z mniejszości godzą w tożsamość, w cechy i osobiste historie. Przeciążenie tego rodzaju pracą własną osobistą, często trudną historią, jest faktem dla bardzo wielu aktywistek i aktywistów z mniejszości.

Opowiadając o wyzwaniach, którym staramy się sprostać jako osoby z mniejszości, o dyskryminacji i nierównościach, o przemocy, pracujemy nieustanie sobą: swoją tożsamością, historią przeżyć i niesprawiedliwości w niej odciśniętych. Opowiadamy o cierpieniu, które jest naszym własnym udziałem, o poczuciu izolacji, wykluczenia, o atakach na nas i nasze bliskie osoby. Tłumaczymy cierpliwie, odpowiadamy na nawet najbardziej niedorzeczne pytania, zarządzamy swoimi emocjami, by nikomu nasza trauma nie wybuchła w twarz — czasem z całym mistrzostwem zarządzania emocjami godnym stewardess z pokładów samolotów, czasem z krótkim, łatwopalnym lontem podlanym paliwem gniewu, wobec ciągłego alertu, napięcia i poczucia niebycia słyszanymi. Dla zrozumienia innych trzymamy nasze zranienia „na wierzchu”, staramy się „nie dać się ponieść emocjom” na cały ten hejt, przekłamania i straszenie nami w imieniu „dzieci i rodziny”. Staramy się dotrzeć do empatii, często stawiamy czoła wyrażanej wobec nas, a niechcianej, bo protekcjonalnej, litości, bierzemy na siebie odpowiedzialność na zachęcanie do zmiany — po to, by grupy większościowe dały się przekonać i miały szansę zobaczyć w nas… ludzi.

Efekt to często tzw. wypalenie reprezentacją (representation burnout), czyli wypalenie osób z mniejszości, bezpośrednio wynikające z pracy odsłanianiem społecznie napiętnowanej cechy (np. nieheteroseksualności, niepełnosprawności, choroby psychicznej) i dawaniem jej swojej własnej twarzy. Dawaniem twarzy także w sytuacji, gdy „tęczowa” twarz — „ideologia LGBT” — stanowi żywą tarczę na strzelnicy cynicznych polityków i hejterów.

Ponoszenie kosztów tego rodzaju ekspozycji społecznej jest niezwykle powszechne wśród aktywistek i aktywistów z mniejszości. Zmaganie się z uprzedzeniami społecznymi, dyskryminacją, hejtem, ale też silnym poczuciem odpowiedzialności za wspólnotę, za innych, a przy tym często z własną trudną sytuacją bytowo-ekonomiczną, związaną np. z prekarnością naszej pracy i warunkami socjalnymi w sektorze pozarządowym, kosztuje nas często zdrowie, czasem życie.

Na dodatek często pracujemy tożsamością nie tylko „na zewnątrz”, ale w naszych własnych grupach, kiedy np. w organizacjach LGBT jesteśmy nielicznymi osobami Głuchymi, albo we własnym imieniu upominamy się w kolektywie, do którego należymy, o zobaczenie perspektywy nie tylko gejów z dużych miast, ale też lesbijek czy osób trans żyjących poza metropoliami. Albo kiedy w organizacjach kobiecych reprezentujemy kobiety z niepełnosprawnościami, w dodatku lesbijki, albo gdy w organizacjach migranckich odsłaniamy też swój nieheteronormatywny kawałek tożsamości. Reprezentujemy mniejszość w mniejszości, pokazujemy kolejne poziomy wykluczeń, czasem wewnątrz własnych kolektywów i grup dostajemy łatkę „czepialskich”, grających na „partykularny interes”, „niewspółpracujących”, “monotematycznych”. To szczególnie trudne — nie być w takich grupach w pełni u siebie.

PTSC, czyli straumatyzowane społeczności aktywistyczne

W pandemii wszystkie te czynniki pracują jeszcze mocniej, pogłębiając i zwielokrotniając wyzwania, którym stawiamy czoło. Wszyscy potrzebujemy wsparcia, także aktywistki i aktywiści. A np. świadomych wyzwań aktywizmu psychoterapeutek i psychoterapeutów, którzy widzieliby opór i sprzeciw wobec systemowych nierówności jako coś innego, niż wyraz naszego patologicznego buntu wobec ogólnie obowiązujących, przyjętych norm społecznych, jest wciąż za mało. Nie tylko w pandemii.

Część z nas przychodzi do ruchów społecznych z doświadczeniem przemocy i traumy związanej z m.in. z tym, jak nasza tożsamość jest stygmatyzowana społecznie. Dlatego dla wielu z nas zaangażowanie społeczne jest jednym ze sposobów odbudowywania własnej sprawczości. Działanie pomaga wychodzić ze skutków tzw. stresu mniejszościowego i odzyskiwać poczucie własnej mocy czy wiary w dobro świata i ludzi — to na pewno temat na osobny tekst. Ale i bez względu na te doświadczenia z „wcześniej”, w aktywizmie także jesteśmy narażone i narażeni na doświadczenie stresu pourazowego (PTSD, post-traumatic stress disorder), m.in. gdy jesteśmy zagrożeni przemocą werbalną czy fizyczną, np. ze strony kontrdemonstrantów na manifestacjach, albo ze strony policji, agencji wywiadowczych, wewnętrznych służb, czy rozjuszonych polityków.

Jesteśmy też narażone na zmęczenie empatią (STSD, vicarious trauma, wtórna traumatyzacja), kiedy wspieramy osoby, które same doświadczyły traumy czy znajdują się w szczególnie trudnej sytuacji. Osoby, z którymi pracujemy: osoby LGBTQ, uchodźcy i uchodźczynie, osoby z niepełnosprawnościami, osoby w kryzysie bezdomności, osoby doświadczające rasizmu i ksenofobii — dzielą się z nami swoimi trudnymi historiami, szukają u nas wsparcia, staramy się je wspierać. Nasz mięsień empatii wykonujący potężną pracę emocjonalną, staje się coraz bardziej napięty, starając się usztywnić w reakcji na bolesne historie, nie załamać w obliczu cudzego cierpienia, w dodatku często silnie rezonującego z własnym. Ono nie jest nasze osobiste, ale nas także osobiście dotyka. Wtórna traumatyzacja, mało dyskutowana w naszym zaangażowaniu, jest charakterystyczna dla zawodów i zajęć tzw. bliskiego kontaktu, gdzie intensywnie pracuje się empatią, a to, co robimy w aktywizmie, czy na rzecz praw człowieka, czy np. na rzecz praw zwierząt, to właśnie ten rodzaj działalności.

Ale także: wewnątrz mniejszościowych ruchów społecznych toczymy walki wewnętrzne, rośnie brak zaufania, wzajemne oskarżenia, nierozwiązywane konflikty i podejrzliwość między nami, rywalizacja. Bywa nam trudno rozmawiać z sobą, nie mówiąc o budowaniu współpracy w obliczu potężnych kryzysów społecznych. Doświadczamy przemocy z zewnątrz, nie mamy narzędzi grupowych do jej odparcia albo przepracowania jej skutków i puszczamy ją dalej, do siebie nawzajem, przeciwko sobie.

Nowojorski kolektyw The Jane Addams Collective w broszurze Mutual Aid, Trauma, & Resiliency [Wzajemna troska, trauma i rezyliencja, 2019] sygnalizuje, że często przyczyną takiego stanu rzeczy może być nietematyzowana w ruchach, a dotkliwie działająca kolektywna trauma doświadczana przez całe aktywistyczne społeczności, szczególnie te idące w poprzek opresyjnym strukturom władzy państwowej i społecznej, dążące do zmiany status quo, np. społeczności feministyczne, anarchistyczne, LGBT.

Agresja i przemoc, z którą się spotykamy z zewnątrz, odciska się na nas i traumatyzuje całe aktywistyczne wspólnoty, przyprawiając nas o stan społeczności posttraumatycznej — stan, który The Jane Addams Collective nazywa PTSC (post-traumatic stress communities). Agresję i przemoc, którą dostajemy z zewnątrz, wysyłamy sobie nawzajem, pogłębiając nieufność i podziały wewnątrz ruchów. Rośnie podminowanie, a jednocześnie poczucie bezsilności, frakcyjność i rozdrobnienie, maleje zaangażowanie i gotowość wspólnego mierzenia się z przemocą z zewnątrz. To rozdzierające i tak bardzo osłabiające. Tak działa na nas systemowa opresja — odbiera nam wspólnoty.

Od całych dekad podręczniki do zwalczania społecznych rebelii zawierają rekomendację, by traumatyzując całe aktywistyczne społeczności: hejtem, groźbami, represjami, zastraszaniem, mrożeniem, aresztowaniami pojedynczych aktywistek, pokazowymi zatrzymaniami, infiltracją i inwigilacją, utrzymywaniem nas w ciągłej reaktywności — sprawiać, że stają się one niewydolne, niesprawne do działania, bez sił, pogrążone w wewnętrznych konfliktach, podejrzliwości i rozdarciach.

Współcześnie przeciwdziałanie homofobii, transfobii, seksizmowi, aktywizm antyrasistowski, antyfaszystowski, prozwierzęcy, klimatyczny — aktywizm nazywający przemoc patriarchatu, antropocentryzmu i turbokapitalizmu, to zdecydowanie takie działanie antysystemowe. A my w naszych społecznościach doświadczamy nomen omen podręcznikowych skutków wywieranej systemowo traumy, mającej za zadanie powstrzymać naszą rebelię. I wciąż nie mamy lub mamy za mało narzędzi, by o tym rozmawiać, przerabiać, nazywać. Wciąż dominuje w ruchach norma „odporności”, „twardej dupy”, „zasuwu”, „brawury”, „męczeństwa” — Męstwa (sic!), a nie rozmowy, ujawniania emocji, wspólnej żałoby, opłakiwania strat, nieopresyjnej komunikacji, budowania i odbudowywania więzi i współpracy opartej na zaufaniu („Za mało w tym bohaterstwa, twardości i walki, niech tym się zajmą kobiety, na zapleczu” — usłyszałam kiedyś. Tak, przemoc patriarchatu robi nam w społecznościach aktywistycznych głęboką krzywdę, o tym piszę inny kawałek mojej książki).

(Broszura Mutual Aid, Trauma, & Resiliency dostępna jest tutaj (pdf, w j. angielskim), a niedługo ukaże się moje tłumaczenie tego ważnego tekstu po polsku. Serdeczne dzięki dla The Jane Addams Collective za zgodę na bezpłatną publikację po polsku i zachętę do dodawania własnych refleksji, wątków i przemyśleń, do adaptowania tego tekstu do współczesnych warunków i wyzwań aktywizmu środkowo-europejskiego).

Obronimy się wspólnotami

To, co możemy zrobić, to nie pozwalać się dzielić. Budować moc samoobrony: regenerujące się, troszczące się o siebie, silne wzajemnością, zaufaniem i wsparciem wspólnoty i społeczności. Nie: wsobne, nie: mające monopol na prawdę, nie: korzystające z poczucia moralnej wyższości, nie: grodzone murem, ale dialogiczne, „miękkie”, elastyczne ujawnianiem emocji i mocne celebrowaniem tej wspólnoty, jej sukcesów i więzi, które nas łączą. Wspólnoty silne łzami i wspólną żałobą nad stratami, towarzyszeniem sobie w bólu, w strachu, towarzyszeniem sobie w trudach i radościach, bo przecież mamy też radości. Towarzyszące sobie w wewnętrznych konfrontacjach i konfliktach, wzajemnie odpowiedzialne, komunikujące się otwarcie, szukające rozmów, nie przemów. Wspólnoty nie tylko pracujące, nie tylko zadaniowe, nie tylko robiące — także świętujące i odpoczywające, regenerujące się, otaczające się troską, praktykujące ją jako wspólne zadanie. Społeczności nie tyle jednomyślne, co zaciekawione różnicami, słuchające się, nastawione na dialog, na zewnątrz i do wewnątrz. Na przekór otwarte — właśnie dlatego, że według antyrebelianckiego scenariusza tak bardzo mamy dać się zamknąć w oblężonej twierdzy, by z niej już nigdy nie wyjść.

Foto: Shane Rounce dla serwisu Unsplash

Potrzebujemy aktywistycznych wspólnot otwartych na sojuszników i sojuszniczki, na tych, którzy może mówią innymi językami, ale którzy być może także w mniejszym stopniu doświadczają ataków, mają więcej sił, mogą wstawiać się za naszą Sprawą, odciążać nasze społeczności. Potrzebujemy sami i same być lepszymi sojusznikami innych Spraw, niż nasza własna koszula; potrzebujemy budować połączenia, więzi i (od)budo(wy)wać zaufanie, wejść w kontakt.

Potrzebujemy też, abyście Wy — sojuszniczki i sojusznicy — wzięli naszą Sprawę jako własną, zobaczyli głęboki społeczny sens w przeciwstawianiu się przemocy wobec mniejszości. Byście robiły i robili z nami — właśnie — wspólnotę.

Jeśli nie podejmiemy wyzwania zatrzymania się, dla nabrania oddechu, przespania nocy do końca, wyjścia z zapieczenia w konflikcie, porozumienia, wyskoczenia z tunelowego postrzegania rzeczywistości po to, by zobaczyć innych, z którymi stoimy ramię w ramię — jeśli nie zbudujemy tu, teraz, między nami świata ze snów: bezpiecznych przestrzeni troski między nami, ten świat nie ma żadnych szans wydarzyć się w przyszłości.

Jeśli nie podejmiemy tego wyzwania robienia wspólnot wcielających ten świat, na którym nam zależy, tu i teraz, innej przyszłości możemy nie doczekać. Jak pisała amerykańska, queerowa, Czarna, feministyczna aktywistka, poetka Audre Lorde: „nie rozmontujemy domu pana jego własnymi narzędziami”. Nie zwalczymy opresji, używając jej wobec siebie nawzajem.

Gdy zbudujemy regenerujące się aktywistyczne wspólnoty oparte na zaufaniu, komunikacji, współpracy, słuchaniu i słyszeniu różnych głosów, zbudujemy teraz niezłomne wspólnoty z przyszłości — społeczności ciał, ludzi, grup, dla których w tej rzeczywistości, w tym status quo miało w ogóle nie być miejsca.

Natalia Sarata / RegenerAkcja

— — — — — — — — —

Wspieram aktywistki i aktywistów, grupy i organizacje w regeneracji i w drodze od wypalenia aktywistycznego do nowego, regeneratywnego modelu zaangażowania społecznego. Prowadzę grupy rozwojowe dla zmęczonych i regenerujących się aktywistek i aktywistów, webinaria, warsztaty i indywidualne konsultacje. Działam szczególnie z aktywistkami i aktywistami z grup mniejszościowych. Pracuję nad książką o wypaleniu aktywistycznym i regeneratywnym aktywizmie. Towarzyszę organizacjom pozarządowym i grupom nieformalnym w procesach wewnętrznych zmian i w konstruktywnych rozmowach wokół wyzwań. Pomagam organizacjom i grupom budować bezpieczniejsze struktury, w których nie ma miejsca na mobbing i dyskryminację.

Jeśli chcesz śledzić moje działania na bieżąco, regularnie zamieszczam posty na profilu FB RegenerAkcja. Miejsce dla zmęczonych aktywistek i aktywistów, piszę także na niniejszym blogu. Możesz także napisać do mnie i podzielić się swoją historią na regenerakcja@gmail.com

--

--

Natalia Sarata | RegenerAkcja

Towarzyszę aktywist(k)om, grupom aktywistycznym i organizacjom w drodze od wypalenia do regeneracji w aktywizmie. FB: facebook.com/regenerakcja