O farmaceutce, sprincie, maratonie i bożku produktywności w czasie pandemii.

Natalia Sarata | RegenerAkcja
6 min readMar 17, 2020
Photo by Matt Briney on Unsplash

Dawno nie rozmawiałam tyle z nieznajomymi na ulicach, co teraz. Tryb kryzysowy zdecydowanie pomaga mi inicjować rozmowy z ludźmi: listonoszami, paniami w kiosku, sąsiadami-introligatorami, sąsiadkami z klatki obok. Wczoraj po odstaniu krótkiego czasu w niezbyt liczebnej a długiej przestrzennie kolejce w aptece (optycznie kolejkę zwiększał dystans 2 metrów między kolejnymi osobami), zdecydowałam się zagadać także panią farmaceutkę, pomiędzy jej zajrzeniem do jednej lub drugiej aptecznej szuflady, jak się ma. Zapytać poza konwencją i z pewną obawą, że to nie moja sprawa. Otworzyć tę szufladę.

Oczy pani farmaceutki wychynęły zza szyby zadania i stresu, rozjaśniły się, ona uśmiechnęła się do mnie, wyraźnie zmęczona. Powiedziała, że potwornie bolą ją nogi, jakby biegła w jakimś maratonie od wielu dni. I że fatalnie się jej pracuje w nitrylowych rękawiczkach, bo to bardzo gorąco w dłonie. I że to taki maraton, co nie wiadomo, kiedy się skończy, więc nie wie nawet za bardzo, jak rozkładać siły. Podziękowałam jej, że tak biegnie, także dla mnie. (Chyba zaszkliły się jej oczy, nie chciałam sprawdzać, czy na pewno, to już zdecydowanie nie moja sprawa).

Ja nie muszę, jak ona, chodzić kilometrów za ladą między szufladami i przegródkami — dla zdrowia publicznego. Ja z tej przyczyny powinnam zostać w domu i praktykować social spaciousness — taką mniej niż social distancing izolującą nazwę / perspektywę proponuje Maura Bairley z Move to End Violence. (Social spaciousness to nie tyle izolowanie się od siebie, które nadwyręża wspólnotowe więzi, co robienie dla siebie i siebie nawzajem przestrzeni na zdrowie, troskę i bezpieczeństwo; nazwa, która wydaje mi się trafna, nie tylko na czas pandemii).

Ja mogę pracować z domu. Bardzo często pracuję z domu, pomiędzy „wystąpieniami publicznymi”, czyli warsztatami, prezentacjami, wykładami. Jak mi to idzie teraz?

Daleko mi do zmęczenia pani farmaceutki, zdecydowanie, ale jestem zmęczona i idzie mi marnie (co to znaczy „marnie” i według jakich kryteriów?). Trochę na siebie i swoją „nieproduktywność” się złoszczę, bo gadają we mnie bardzo wysokie, za wysokie standardy pracy i hodowla pracoholiczno-perfekcjonistyczno-społecznikowska, której przecież staram się oduczyć. Więc mało słucham tego gadania mnie we mnie o produktywności i tym, że przecież „muszę pracować i niech to będzie praca wysokiej jakości, skoro nagle mam tyle czasu”. Mało go słucham albo raczej: uspokajam je tłumacząc sobie, że naprawdę dużo teraz pracuję, tylko inaczej.

Co to za praca? Poza tą „prawdziwą pracą” do zrobienia, dużo energii pochłania mi utrzymywanie się we względnej stabilności psychicznej, redukowanie dysonansów poznawczych, w miarę jak docierają kolejne informacje o wirusie, odsiewanie faktów od fake’ów. Dużo kosztuje radzenie sobie z niepewnością, z procesami adaptacji, z egzystencjalnymi pytaniami bez odpowiedzi, wiadomościami o społecznej solidarności i jednoczesnym poczuciu zagrożenia. Trudno mi też z myślami, że tak wielu ludzi potrzebuje wsparcia, a ja nie biegnę wszystkim „na ratunek”, bo się „izoluję”. Proponuję samej sobie zdrowo(!)rozsądkowe tłumaczenie, że nie łażąc po mieście (poza apteką i kioskiem, i spożywczym raz na kilka dni) dbam o siebie i tym samym dbam o wspólnotę. Że to właśnie jest wzajemna troska, collective care. To pomaga. Opowiadam sobie też, że — choć chyba jednak nie jest to popularny pogląd — że „produktywność” w czasie zagrożenia nie jest najważniejszą wartością. Że nie mogę pracować „jak zwykle”, działać w modelu business as usual — bo jednak sytuacja jest bardzo, ale to bardzo niezwykła, mówiąc oględnie.

Wiem, że wielu osobom praca i aktywizm pomaga w radzeniu sobie z niepewnością. Podejmowanie działania jest jednym ze sposobów redukowania napięcia — zrobienie czegoś, zadziałanie. Pamiętam o tym i “coś robię”, ale pozwalam sobie też zwolnić, nie pracować, nie cisnąć samej siebie na efektywność, zrezygnować z wyśrubowanych norm i wskaźników produktywności.

Photo by 🇨🇭 Claudio Schwarz | @purzlbaum on Unsplash

Pozwalam sobie teraz pracować „niewydajnie”, bo mam świadomość, że dla mnie intensywna praca / aktywizm były i wciąż momentami są narzędziem unikania niepewności, ważnych pytań, oddalania trudnych kwestii egzystencjalnych, samotności. Stąd prosta droga do zapracowywania napięcia, niechęci do spotkania z obawami i lękiem, które są też niezbędne w adaptacji — do spotkania z sobą. Wiem to o sobie i teraz, w kryzysie, z czułością stawiam temu / sobie tamę: inaczej niż zwykle nie rzucam się „na pomoc”, uznaję za uzasadnione sygnały z ciała i emocji, że nie jestem w stanie. Świadomie dostrzegam, że jestem zmęczona, chce mi się spać, jest mi smutno, nagle nie mam poczucia humoru i wszystko biorę na poważnie, złoszczę się albo rozpłakuję. To są wszystko objawy zmęczenia i przeładowania stresem; koszty mobilizacji. Staram się słuchać swoich reakcji i słuchać tego, co dzieje się ze mną teraz. Nie wymagam od siebie takiej mobilizacji, daję sobie osiąść, zorientować się w tym. Nie biec domyślnym programem.

Właściwie to tężeję na myśl o tym, że miałabym robić „coś jeszcze”, niż to co robię teraz i na czym jestem w stanie się skupić. Że miałabym być w kryzysie tak samo albo jeszcze bardziej wydajna i pomysłowa, w nowych warunkach, w trudnej sytuacji, w zagrożeniu. Że produktywność miałaby być (nadal, ciągle, bez zmian, także w pandemii) bożkiem.

Teraz robię: zakupy, zwoływanie spotkań z rodzeństwem na messengerze, zagadywanie pań farmaceutek, kioskarek i listonoszy, dzwonienie do rodziców, którzy w różnych miejscach i krajach (generalnie: daleko), rozmowy z przyjaciółkami i robienie przestrzeni na spotkania grupy Wspólna online, podczytywanie, uczestniczenie w tworzeniu w miarę wygodnych przestrzeni do pracy w domu dla mnie i mojej partnerki w tym samym czasie. Zaopiekowywanie emocjonalne i zabawowe psa. Odsłuchiwanie i wentylowanie emocji. Wysiłek nieczytania newsów na FB i nieskrolowania / powstrzymywania się od skrolowania i nieczytania. Spanie, właściwie więcej niż zwykle, bo przetrawiam stres. Układanie w sobie, jak bardzo jestem uprzywilejowana w czasie zarazy. Bardzo intensywna praca nadzieją…

W tej sytuacji myśl, że może powinnam biec tak samo szybko w tym biegu — tym samym, co do tej pory, tylko jeszcze bardziej on-line i tak samo szybkim, a może nawet szybszym — jest odrzucająca. Nie jestem w stanie. Nie mogę. Czuję, że to nie jest dla mnie czas na sprinty. To czas adaptacji.

Jestem pełna podziwu dla kreatywności osób i instytucji, które proponują zajęcia online, wykłady w sieci, dyskusje i wspólne oglądanie filmów itp. Jestem pełna podziwu i jednocześnie martwię się trochę i czuję presję, że może ja też powinnam. Skoro tak wiele osób „jest w stanie”. Ja nie jestem w stanie, rzeczywistości online mam już za dużo, bycia nieustająco w trybie pt. Uczestnictwo już nie zniosę, nie w tej sytuacji. Nie jestem w stanie uczestniczyć w większości spotkań online, w kulturze na żywo w internecie, w dyskusjach o likwidacji śmieciówek i poprawie warunków pracy w NGOsach w grupach na FB. Blokuje mnie też wizja wymyślenia tak szybko i w kryzysowym trybie sposobu na zaoferowanie siebie innym via internet. W trybie kryzysowym moja kreatywność jest bliska zeru, bo przetwarzam zagrożenie i staram się zbalansować je z nadzieją. Nie obwiniam się, nie jestem w stanie wymyślać więcej, niż jestem w stanie. To jest ok. To będzie maraton.

Zatem: nie biegnę, zatrzymuję się. Zbieram siły, adaptuję. Nie udaję przed sobą, że to nie robi na mnie wrażenia. Działam tak, jak umiem, robię to, co pozwala zachować mi poczucie sprawczości, ale nie więcej. Teraz zbieram siły na maraton, który może okazać się prostym miejskim biegiem z wyznaczoną metą, albo dzikim ultra-trailem po górach. Ale zawsze wielkim, długotrwałym wysiłkiem. Może na tym długim dystansie będę w stanie się odwdzięczyć i przejmę pałeczkę od pani farmaceutki, kioskarki, listonosza. Tymczasem zagaduję do nich życzliwie, sprawdzam, jak się mają. To daję radę robić. Wy też sprawdzajcie. Kiedy uprawiamy sprint i wydajność w pandemii, możemy stracić z oczu perspektywę maratonu. Naszego własnego, albo pani farmaceutki.

Natalia Sarata / RegenerAkcja

— — — — — — — — — -

Jeśli chcesz śledzić moje działania na bieżąco, regularnie zamieszczam posty na profilu FB RegenerAkcja. Miejsce dla zmęczonych aktywistek i aktywistów, piszę także na niniejszym blogu. Możesz także napisać do mnie i podzielić się swoją historią na regenerakcja@gmail.com.

Wspieram aktywistki i aktywistów, grupy i organizacje w regeneracji i w drodze od wypalenia aktywistycznego do nowego, regeneratywnego modelu zaangażowania społecznego. Towarzyszę organizacjom pozarządowym i grupom nieformalnym w procesach wewnętrznych zmian i w konstruktywnych rozmowach wokół wyzwań. Pomagam organizacjom i grupom budować bezpieczniejsze struktury, w których nie ma miejsca na mobbing i dyskryminację. Prowadzę grupy rozwojowe dla zmęczonych i regenerujących się aktywistek i aktywistów, webinaria, warsztaty i indywidualne konsultacje. Pracuję nad książką o wypaleniu aktywistycznym i regeneratywnym aktywizmie.

--

--

Natalia Sarata | RegenerAkcja

Towarzyszę aktywist(k)om, grupom aktywistycznym i organizacjom w drodze od wypalenia do regeneracji w aktywizmie. FB: facebook.com/regenerakcja