Apteczka aktywistki, czyli notatki o nadziei na czas (kolejnej) zarazy.
Dzwoni telefon, przychodzi mejl i kolejne spotkania, warsztaty aktywistyczne i regeneracyjne, zajęcia i wykłady stają się z dnia na dzień zawieszone lub odwołane “z uwagi na troskę o zdrowie i bezpieczeństwo”. Na moim wallu na FB, gdzie ostatnio jednak staram się bywać mniej, coraz więcej panicznych informacji na temat coronowirusa. Jaką mam na wszystko to, co się wokół niego dzieje, perspektywę na dziś? Jak można na tę sytuację patrzeć RegenerAkcyjnie?
Po pierwsze, prozaicznie: odporność.
Przepracowanie i przemęczenie znacząco obniżają naszą odporność, czysto fizyczną. Hormon stresu, kortyzol, sprawia, że nasze aktywistyczne ciała trudniej radzą sobie ze zwalczeniem chorób i zagrożeń. Przebodźcowany, przeciążony stresem organizm ma mniej siły, żeby sobie z nimi radzić. Dlatego warto zadbać o siebie (i innych) szczególnie pod tym kątem.
Sen pomaga ma odporność. Kiedy śpimy, organizm się regeneruje. Kiedy nie śpimy wystarczająco i tak jak potrzebujemy, poziom odporności spada. Na odporność pomagają warzywa i owoce, cynamon, imbir (to napar z niego jest w mojej filiżance dziś). Dużo płynów. Odwodniony organizm to mniej odporny organizm.
Po drugie: brak kontroli i nieprzewidywalność kontekstu.
Piszę to w sytuacji, kiedy od rana dostaję telefony o tym, że kolejne instytucje,wydarzenia, w ramach których prowadzę zajęcia i angażuję się aktywistycznie, są odwoływane. Kolejne instytucje zawieszają działalność. Sama stoję teraz przed decyzjami, czy odwoływać zajęcia i spotkania z własnej inicjatywy .To reality check dla mojego poczucia kontroli. Na co dzień wierzę, że jeśli włożę w coś wystarczająco dużo wysiłku, to moje starania przyniosą efekt. A tutaj sytuacja jest dynamiczna: nie mam kontroli nad wszystkim, mam tylko złudzenie kontroli. Nie wystarczy bardzo się starać i mieć na wszystko baczenie, żeby wydarzyło się to, co planuję.
Co z tego biorę? Przypomnienie, jakże potrzebne w aktywizmie, że nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego, nie mam wpływu takiego, jaki lubię myśleć, że mam. Na zdrowie publiczne, sytuację polityczną, odgórne decyzje wpływające na możliwość i efekt mojego zaangażowania w Sprawę.
To nie pomaga wierzyć, że mam wpływ i nie pomaga to podtrzymywać nadziei. Ale pomaga mi myślenie, że właśnie tak: nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i może poza niemożliwymi do przewidzenia utrudnieniami za rogiem czekają też szanse, których teraz nie umiemy sobie nawet wyobrazić? W tym kontekście „żadna praca się nie marnuje” — to słowa Mateusza Sulwińskiego z Grupy Stonewall, które dodają mi nadziei. To taka nadzieja w nurcie “Nadziei w mroku” Rebeki Solnit. “Żadna praca się nie marnuje”, choć być może nie prowadzi nas w miejsca, w które liczyłyśmy, że nas doprowadzi.
I jeszcze o tym, jak korzystać z nowych szans, kiedy dzieje się nieprzewidywalne: kiedy kolejne wydarzenia są odwoływane, jako aktywistka mogę potraktować to jako czas na nadrobienie innych, ważnych, niecierpiących zwłoki spraw (wielokrotnie w czasach nawarstwienia pracy wyobrażałam sobie, że dzieje się coś nieprzewidzianego — choroba, wypadek, powódź — co pozwala mi odwołać sprawy, zadania, mieć czas na nadążenie z robotą). Ale, ale, czy to nie ten sam schemat? Bo przecież mogę również potraktować ten czas jako przeznaczony na pracę odpoczynku, zwolnienia i zadbania o siebie. Bo nie marnuje się naprawdę żadna praca, także ta szczególna i długoterminowo niezbędna: praca odpoczynku i regeneracji.
Po trzecie: arbitralność.
(Ten fragment refleksji zawdzięczam mojej przyjaciółce Agnieszce Kozakoszczak z Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej, dziękuję! ❤).
Przy całym zrozumieniu dla znaczenia tempa rozprzestrzeniania się wirusa i zagrożeniu szczególnie dla osób o obniżonej odporności — dlaczego coronawirus jest uznany za tak znaczące zagrożenie dla zdrowia publicznego, ważniejsze, dotkliwsze, niż stan psychiczny dzieci i nastolatków LGBTQ+, albo niż stan kobiet doświadczających przemocy, albo stan osób starszych doświadczających ubóstwa? To niby dwa różne porządki — ale tak naprawdę wcale nie różne.
Dlaczego zagrożenie coronavirusem jest uznane za epidemię i państwo deklaruje natychmiastowe kroki zapobiegawcze, a tak trudno zobaczyć epidemię samobójstw nastolatków i epidemię przemocy wobec kobiet, obie w pełnym rozkwicie? Tak trudno zobaczyć zagrożenia związane z kryzysem klimatycznym?
Co to dla nas znaczy jako aktywistek antyprzemocowych i aktywistów LGBTQ+? Co to dla nas znaczy jako rodziców? Co to dla nas znaczy jako młodych osób LGBTQ+ zagrożonych homofobią, co to dla nas znaczy jako kobiet, które doświadczają seksistowskiej przemocy?
Po czwarte: więzi.
Narracja o tym, że zarażamy się od innych ludzi, może zachęcać do unikania kontaktów z innymi. Widzimy innych jako zagrożenie: nie rozmawiać, trzymać się z dala, unikać. Tymczasem jesteśmy naturalnie zaprogramowani na kontakt fizyczny, na bycie z innymi, nie w internecie, a w realności.
To bycie z innymi, do których nam blisko, pomaga obniżyć poziom stresu, dotyk podnosi oksytocynę, która obniża poziom kortyzolu. Interakcje społeczne podnoszą nastrój, przełamują izolację, tworzą ochronną sieć. To będąc wspólnie w jednym miejscu i czasie tworzymy wspólnoty i system oparcia.
Na to pomaga niezamykanie się w domu. Oferowanie wsparcia sąsiadom i sąsiadkom, szczególnie tym starszym, bardziej narażonym. To bycie w kontakcie, to widzenie w sobie wsparcia, a nie zagrożenia.
Myślę o spokoju, który jest niezbędny. I o potrzebie kwarantanny od mediów społecznościowych, które przynoszą kolejne fale paniki, nakręcają napięcie. Cierpliwość i wyrozumiałość, niepoddawanie się lękom to także wielka praca zarządzania emocjami i ciągłego nawracania do możliwie racjonalnego myślenia o tym, że jesteśmy we wspólnocie, a nie w izolacji.
Po szóste: preteksty i napięcia.
Zagrożenie, stale obecne, stale czyhające w innych postaciach, nabrało kolejnego ciała, tym razem w formie coronavirusa. Wcześniej była Jędraszewskiego panika moralna wokół „tęczowej zarazy” „zakażającej dzieci HIV”, wcześniej byli Kaczyńskiego „imigranci, którzy mogą przynieść nieznane choroby”. Teraz jest coronawirus, który jest realny, choć liczba fake newsów wokół niego sprawia, że to panika sama w sobie szerzy się jak epidemia. Napięcie i lęk — także lęk przed innością, przed innymi, przed grupami mniejszościowymi — kanalizują się w tym nurcie.
Coronawirus ma — poza realnym zagrożeniem chorobowym — potencjał stawania się bronią i biczem. Przeciwko zdesperowanym uchodźcom prześladowanym na granicy Turcji i Grecji, których „należy powstrzymać za wszelką cenę”, by nie “wdarli się” do Europy. Przeciwko dużym wydarzeniom aktywistycznym w przestrzeni publicznej (marszom, demonstracjom, protestom), które mogą być nie na rękę rządzącym.
Pomaga mi myśl, że to w prywatnych przestrzeniach, przy kuchennych stołach, poza kontrolą, nie na manifestacjach, wykuła się niejedna emancypacyjna rewolucja, która nie oglądając się na zakazy i „działania antyepidemiologiczne”, ogarnęła świat.
Wspólnoty i więzi nas uratują. Nie jesteśmy dla siebie zagrożeniem.
Natalia Sarata / RegenerAkcja
Wspieram aktywistki i aktywistów, grupy i organizacje w regeneracji i w drodze od wypalenia aktywistycznego do nowego, regeneratywnego modelu zaangażowania społecznego. Towarzyszę organizacjom pozarządowym i grupom nieformalnym w procesach wewnętrznych zmian i w konstruktywnych rozmowach wokół wyzwań. Pomagam organizacjom i grupom budować bezpieczniejsze struktury, w których nie ma miejsca na mobbing i dyskryminację. Prowadzę grupy rozwojowe dla zmęczonych i regenerujących się aktywistek i aktywistów, webinaria, warsztaty i indywidualne konsultacje. Pracuję nad książką o wypaleniu aktywistycznym i regeneratywnym aktywizmie.
Jeśli chcesz śledzić moje działania na bieżąco, regularnie zamieszczam posty na profilu FB RegenerAkcja. Miejsce dla zmęczonych aktywistek i aktywistów, piszę także na niniejszym blogu. Możesz także napisać do mnie i podzielić się swoją historią na regenerakcja@gmail.com.