Aktywizm odznacza się w ciele, czyli o jedno ciało za dużo?
Mój pierwszy tatuaż: odkręcona śrubka. Przeciwieństwo przykręconej. O czym jest ten znak na ciele? O odpuszczeniu — ciału. O nieoczekiwaniu, że za mną nadąży w tym szaleńczym tempie i stresie, który mu funduję ja, patriarchat i kapitalizm. To moja podpowiedź dla mnie samej, która jest ze mną już ponad 8 lat. Ale mimo tej wskazówki wyrytej w ciele ku pamięci, trudno było mi zaakceptować, że nie mogę w tym swoim ciele wszystkiego. Że nie tyle mam nad nim „panować”, co nim być.
Nasze ciała są tym, czym robimy aktywizm. Łatwo o tym zapomnieć, bo kultura, w której żyjemy, odcina nas od ciał — własnych i innych ludzi. Tymczasem jako aktywistki i aktywiści to ciałami malujemy transparenty, chodzimy na demonstracje, to nasze ciała stają naprzeciw innym ciałom, idącym w nacjonalistycznych marszach.
To ciałami: kręgosłupami, tyłkami, rękami, oczami i palcami przesiadujemy po nocach przed komputerem, dopinając szczegóły kolejnego działania. To ciałami wspinamy się na budynki, by walczyć o powstrzymanie kryzysu klimatycznego i jakąkolwiek przyszłość dla przyrody i dla nas w przyrodzie. To ciałami rejestrujemy strach — lub wściekłość — gdy w stronę naszą i naszej tęczy na sztandarze ktoś pogardliwie splunie, popchnie nas, skuje kajdankami. Lub po prostu gdy inna osoba swoim ciałem śledzi nas i fizycznie nam zagraża. To ciałami — ustami, językami, zębami, płucami, przeponą, strunami głosowymi, dłońmi — opowiadamy swoją historię wykluczenia, dyskryminacji, molestowania, napaści, izolacji, ku nauce innych osób. To ciałami wspieramy inne osoby, które doświadczyły krzywdy, słuchając, kształtując w ustach i gardłach słowa otuchy, obejmując ramionami, odczuwając gardło zaciśnięte ze złości lub od łez. To ciałami dźwigamy zakupy dla starszych sąsiadów, to ciałami układamy na stołach przed warsztatami białe kartki papieru i długopisy, zaparzamy termosy z kawą, rozstawiamy kubki na herbatę. To ciałami nie śpimy kilka nocy z rzędu, gdy piszemy po godzinach ważne wnioski o dofinansowanie działań na rzecz Sprawy.
Mojego ciała nie traktować na poważnie było mi bardzo prosto — byłam rodzinnie odcięta od ciała i jego potrzeb, z wzorami przepracowania i samopoświęcenia wyniesionymi z domu. Pamiętam swój szok, gdy kilka lat temu terapeutka nazwała moje poświęcanie nocy na projekty społeczne działaniem na swoją własną szkodę, „działaniem autodestrukcyjnym”. Najpierw pomyślałam, że przesadza, bo zwykłe zarwanie nocki to nie autodestrukcja. Ale potem szybko zrozumiałam, że ma rację. W uwikłaniu w pracę i zajętość, w działaniu dla Sprawy zapominam pić, jeść, brać leki. Poświęcam sen, wypijam hektolitry kawy i energetyków (rzadziej), odwadniam się, pracuję przed monitorem kilkanaście godzin dziennie. Poświęcam ciało, zmuszam je, żeby tylko utrzymało się w uwadze, dowiozło wskaźniki projektu, przygotowało świetną prezentację na szkolenie, wniosło dziesięć materacy na warsztat na trzecie piętro bez windy. Oddaję uwagę ciała mediom społecznościowym, które robią kokosy na grabieży mojego skupienia, uzależniając mnie od dopaminowych strzałów, gdy (co dwie minuty) automatycznie skroluję fejsa, by sprawdzić, co nowego.
I jeszcze: zmuszam siebie w ciele, żeby odcięło paraliżujący strach, kiedy boję się na manifestacjach, na których lecą wyzwiska i kamienie. Powstrzymuję naturalne reakcje ciała, gdy z frustracji i napięcia ono/ja chce wrzeszczeć albo płakać.
Nie pamiętam o tym, że moje ciało musi być w miejscu, gdzie czuje się bezpieczne, gdzie może się rozluźnić, gdzie może odpuścić i odreagować. Że moje ciało potrzebuje kontaktu z innym ciałem, przytulenia, objęcia, podtrzymania („jak mogę na to pozwolić, skoro to ja-aktywistka podtrzymuję?”), pocałowania, seksualnego i nieseksualnego dotyku. Odreagowania stresu.
Moje ciało jest ciałem zwierzęcia, które zostało opanowane przez kulturę i konwencję. Moje ciało — ciało kobiety — ma(m) się trzymać w ryzach, nie być ekspresywne, być ciche, ma(m) wchłaniać cierpienie innych osób, ma(m) dawać oparcie i podtrzymywać, ma(m) być ciałem na drugim planie, nienarzucającym się, ciałem na zapleczu. Ciałem kobiecym. Ciała moich kolegów aktywistów mają być twarde, nigdy nie zmęczone, nieprzenikalne, odporne i nieokazujące strachu, teflonowe. Głośne, wyraziste, nieugięte, niezwyciężone, niepotrzebujące. Męskie, tak jak mężczyzn widzi kultura, w jakiej żyjemy i robimy aktywizm.
Ale najbardziej mamy być w swoich głowach, chętnie bez emocji, bo emocje są niewygodne, emocje nie przystoją i “nie ma na nie czasu”, należy się odciąć, dociąć i zamieszkać w pudełku bez emocji i bez ciała. Nie poddawać się w obliczu frustracji, nie ulegać bezsilności, gdy kolejna nagonka na grupy mniejszościowe druzgocze więzi społeczne, nie bać się, że jest tylko kilkanaście lat na uratowanie życia na ziemi i nikt nic nie robi. Ale nie bać się, nie bać się, nigdy.
Jednak niewyrażone emocje zacinają się w ciałach, nieodreagowany stres się osadza i odkłada. A my — racjonalizacjami, konwencją, bezlitośnie wysokimi wymaganiami wobec siebie — wyłączamy bezpieczniki (przepracowaniem, kawą, alkoholem, energetykami, przebodźcowaniem, you name it), bo ciało nie będzie nami rządzić, ciało nami rządzić nie może. Ale ciało jest zawsze ostateczną instancją i zawsze daje znać. Ponad kulturą, ponad oczekiwaniami wobec aktywistów i aktywistek, ponad oczekiwaniami wobec kobiet i mężczyzn.
Migreny wywołane stresem zwalają z nóg na dwa dni. Rano nerwoból przygważdża do łóżka i nie możesz oddychać. Atak paniki i stany lękowe, rozedrganie i płytki oddech. Choroba autoimmunologiczna, nie wiadomo skąd. Drżenie rąk, gula w gardle, bóle głowy, tiki nerwowe. Huśtawka nastrojów i krótki, krótszy niż zwykle loncik. Zapominanie. Ciało daje znać, że ma dość, że potrzebuje odetchnąć od stresu.
Widziałaś kiedyś otrzepującego się psa? Pies zrzuca z siebie napięcie ruchem, wprawiając całe ciało w drżenie na kilka sekund — otrzepuje stres. Każdy. Jeden. Stres. Pogłaskanie — otrzepanie. Zapięcie obroży — otrzepanie. Spotkanie z innym psem na spacerze — otrzepanie. Dziwne dźwięki na podwórku — otrzepanie. A Ty?
Stresor: Nieprzyjemna rozmowa telefoniczna — potem stupor przy biurku. Stres rośnie. Stresor: trudny mejl — papieros w zagapieniu w przestrzeń. Stres rośnie. Kolejny mejl — po nim bezruch. I kolejny — cisza. Stres rośnie. Ponaglająca wiadomość na messengerze — bezdech. Kilkugodzinne emocjonujące spotkanie — wolę już do nikogo nic nie mówić, za dużo już było gadania. Stres zostaje w nas, nierozładowywany, niewypowiedziany, niewytrzęsiony.
Jak zadbać o siebie w stresie, w drodze ku wypaleniu? Przede wszystkim zadbać o siebie jako o ciało, bo to w nas-ciele gromadzą się fizjologiczne skutki stresu. To ciało pierwsze ponosi konsekwencje. Dlatego warto nas-ciało uruchomić do aktywności fizycznej. To nazywa się „domknięcie cyklu stresu” [1].
Tak jak przysłowiowa antylopa ścigana przez lwa ucieka, by się uratować, tak ruch dla mózgu jest sygnałem, że udało się przetrwać zagrożenie i jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Niemądre porównanie? Ludzkie ciało jest ciałem zwierzęcym i choć dziś prędkość i technologie przekazywania informacji są niebywałe, to procesy w naszych ciałach: wzrost, kumulowanie i odreagowywanie napięcia wynikającego ze stresujących sytuacji, przebiegają nie w maszynach, a w organizmach biologicznych i wg ich reguł.
Inne sposoby odreagowania stresu to świadome, spokojne oddychanie, szczególnie powtarzalne, długie, spowolnione wydechy aż do lekkiego zaciśnięcia mięśni brzucha na jego końcu. To także wspólny śmiech i pozytywne interakcje z ludźmi — spotkania z innymi ciałami, do których spokoju i tempa się dostrajamy, całkiem organicznie, falami mózgowymi, częstotliwością rytmu serca. Dotyk, długie przytulenie — mózg dostaje sygnał, że nie jesteśmy w niebezpieczeństwie. Seks. Długi płacz, uwalnianie.
Potrzebujemy uznać i zaakceptować, że jesteśmy swoimi ciałami. Że nie jest nas „o jedno ciało za dużo”, że nie jesteśmy nadmiarowe, nie jesteśmy nieprzemakalni, jak wmawia nam patriarchat. Nasze ciało, gdy choruje, nie ze złośliwości jest temu naszemu bezcielesnemu „ja” nieposłuszne, nie z przekory nie daje się wziąć w karby: ono do nas mówi, że nie nadąża i że potrzebuje(my) odpocząć. Tak, możemy odpocząć. Nasze ciało w aktywizmie (i nie tylko) to najważniejsze, co mamy. Czym jesteśmy. Dbajmy o swoje ciała i inne ciała, bo nimi robimy zmianę. I to nie jest metafora.
Zmęczone aktywistki w Waszych zmęczonych ciałach zapraszam na warsztat dobrostanowy w Warszawie 29–30 czerwca. Więcej informacji wkrótce na https://www.facebook.com/regenerakcja/
***
[1] Emily & Amelia Nagoski „Burnout. The Secret to Solving the Stress Cycle”, Vermilion, Londyn 2019
Inspiracją dla tekstu jest książka sióstr Amelii i Emily Nagoski „Burnout. The Secret to Solving the Stress Cycle”, która ukazała się kilka tygodni temu i którą serdecznie polecam osobom czytającym po angielsku. Książka ta — co za ulga! — jest pisana z feministycznej perspektywy i nie pomija wątków patriarchatu i tego, co patriarchat robi kobietom (jak to mają w zwyczaju poradniki dla kobiet i nie tylko o self-care jako zwiększaniu efektywności i produktywności).